Tekst: Joanna Madrjas
Obrazy: Anna Radziach
Obłażą mnie jak robaki. Jak martwe ciało w trumnie. Wysysają soki. Macierzyństwo to trochę śmierć. Śmierć siebie.

Pewnie potrzebna w tym świecie wiecznie młodych egoistów. Młodych botoksem i niedojrzałością. Dlatego uwielbiam jesień. Jest taką celebracją dojrzałości. Choć nie taką jaskrawą jak kostiumy na plaży i nie taką świeżą jak pierwsze przebiśniegi.

Ale też jest początkiem. Początkiem dojrzałego, mądrego i uporządkowanego. Początkiem szkoły, porządków w szafie i w głowie.

Wymiany poduszek i zamykaniem owoców życia w słoiku. By karmić siebie. SIEBIE. Czas na karmienie siebie.

Zamknięcie się w ciepłym domu. Otulenie kocem i zajadanie konfitur. Osładzanie codzienności. Tego mi trzeba.

Ach te moje robaczki z ekologicznych jabłek, w końcu świadczą tylko o moim zdrowym i prawdziwym życiu. Bez chemii, bez ulepszaczy, tylko bliskim ziemi, naturze, pierwotnym i prawdziwym.
