Zawsze wydawało mi się, że tylko osoby o niezwykłym talencie, nadprzyrodzonych umiejętnościach i ogromnej kreatywności mogą dostąpić tego zaszczytu, by ich prace zawisły na jakiejś wystawie. Nawet nigdy o czymś takim nie marzyłam, bo to wydawało mi się nieosiągalne. Nie mam wyjątkowych zdolności, nie jestem wielką artystką. Nie tworzę niczego nadzwyczajnego i sądziłam, że nikogo nie zainteresuje to co robię. Twórców, których prace pokazywane są w miejscach publicznych miałam za tak niezwykłe postacie, że nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedyś mogę dołączyć do tego grona. A jednak to się stało. Sama nie wiem jak...
Ten rok obfituje w wystawy. Najlepsze jest to, że każda z tych wystaw i każdy wernisaż jak dotąd był zupełnie inny. W Grójeckim Ośrodku Kultury wisiały tylko moje prace. A samo spotkanie w dniu otwarcia do dziś pamiętam jak przez mgłę. Wtedy po raz pierwszy stałam oko w oko z osobami, które przyszły zobaczyć co robię. Po raz pierwszy mogłam z nimi porozmawiać osobiście. Opowiedzieć o tym, dlaczego w ogóle chwytam za aparat i co mi to daje. To było ciekawe doświadczenie. Bardzo trudne, dla takiego tchórza jak ja. Ale i budujące, bo spotkałam się z ciepłym odzewem i wieloma pozytywnymi opiniami. Potem było to wielkie wydarzenie w Toruniu. Choć wydawałoby się, że mniej stresujące, bo wystawa była zbiorowa - sam wernisaż był tak ogromną imprezą, że nie obyło się bez kołaczącego serducha i spoconych dłoni. Było bardzo uroczyście... było pięknie... i był to ten moment, w którym pomyślałam sobie, że to nie dzieje sie naprawdę. W mojej głowie obraz twórcy, wielkiego artysty nagle zmalał. Wciąż nie czuję się nikim nadzwyczajnym. Moje prace wciąż nie są wielkimi działami sztuki. A jednak jestem tutaj. Jednak to co robię ma jakiś sens i komuś może się to podobać! Nieprawdopodobne...
Gdy więc przyszedł ten moment, w którym okazało się, że moje zdjęcia znów będą miały okazje ujrzeć światło dzienne i zawisnąć wraz z pracami moich koleżanek w Galerii Na Płocie - przyjęłam to z większym spokojem. Stres zamieniłam na tryb działania. Miliony obaw i złych proroctw na radość z tego, że znów udało nam się zrobić coś fajnego. Po raz pierwszy jechałam na takie wydarzenie bez olbrzymiej tremy. Miałam świadomość tego, że nie jestem sama. Cieszyłam się ze spotkania z dziewczynami. I z ludźmi, którzy postanowili przyjechać tylko po to, żeby zobaczyć co mamy do zaprezentowania. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że będzie fajnie. I na szczęście się nie myliłam. 
Galeria Na Płocie zajmie w moim sercu szczególne miejsce z wielu powodów. Ale tym najważniejszym jest to, że tutaj po raz pierwszy poczułam, że jestem na właściwym miejscu. Nadal nie czuję się nikim wyjątkowym, nadal nie traktuje moich zdjęć jak dzieł sztuki. Ale to nie oznacza, że nie zasługuje na to, by uczestniczyć w takich wydarzeniach. Choć to nie był pierwszy raz, gdzie usłyszałam dużo ciepłych słów na temat swoich zdjęć - dopiero teraz one do mnie dotarły. Dotąd czułam się trochę jak taka szara myszka pośród tłumu zdolnych fotografek. Zawsze wszystkie zdjęcia wydawały mi się o niebo lepsze od moich, a podczas tych wszystkich uroczystości w głowie nuciłam piosenkę " I co ja robie tu...". Czułam się nieswojo na myśl o tym, że gdzieś tam na ścianie wisiały także moje prace. I modliłam się w duchu, żeby nikt nie zorientował się, że jestem ich autorką. Skrępowanie nie pozwalało mi się cieszyć tym co sie działo. Miałam wrażenie, że nie zasługuje na to wszystko. A teraz jakoś to wszystko minęło... Dlaczego? Nie mam pojęcia! To przecież wciąż te same zdjęcia. I wciąż uważam, że te moich koleżanek są zdecydowanie lepsze. A mimo to, czuję, że wśród tych cudownych kadrów jest również miejsce na moje. Że jakoś jednak się tam wpasowałam. Oj, niech już to uczucie ze mną zostanie. Tremo, nie wracaj! Chcę, żeby już zawsze było tak jak tego cudownego 6 lipca... 

Zobacz więcej

Back to Top