Przez ostatnich kilka tygodni w mojej głowie panował istny chaos. Jestem osobą, która nie lubi rzucać się w oczy. Źle się czuje, gdy uwaga innych skupiona jest tylko na mnie. Stres sięga wtedy zenitu i czuje jakbym miała zasłabnąć.
Więc gdy Marta zaproponowała mi wystawę, włączył mi się mechanizm obronny. Nie... nie ma mowy! Gdzie tam ja. Ja nie mam co pokazać. Nie nadaje się. Nikogo nie zainteresuje to co robię.
I wtedy wkroczyły one. Kochane dziewczyny z KaPeWu, które wspierając z całych sił dopingowały do działania. Dodawały odwagi. Przekonywały, że warto spróbować. A nawet ocierały się o szantarz, by dopiąć swego.
Niepewna i wciąż zestresowana do granic - skoczyłam.na głęboka wodę, przekonana, że zaraz uderzę głową w dno i odechce mi się tych fanaberii. Każdy etap przygotowań do wystawy był dla mnie jak film. Patrzyłam na to co się dzieje. Ba! Nawet czynnie w tym uczestniczyłam, ale czułam się jakbym patrzyłam na jakieś fikcyjne postacie. A wszystko to co się dzieje to tylko dobrze wyreżyserowana bajeczka, którą obserwuje przez szybę. Nie docierało do mnie, że to tak naprawdę się dzieje. Że jeszcze chwila i stanie się. Moje zdjęcia zawisną na ścianie ośrodka kultury...
A potem nadszedł ten dzień. Emocje sięgnęły zenitu i... nie wiem jak ja to przeżyłam. Część oficjalna była tak bardzo stresująca, że mój mózg wyparł go ze świadomości. Pamiętam jak wchodziłam na podest by powiedzieć kilka słów. A potem jak znalazłam się wśród gości. Nie pamiętam rozmowy, pytań. A już tym bardziej własnych odpowiedzi. Nie pamiętam czy drżał mi głos, czy się śmiałam. Tak jakby się to wcale się nie wydarzyło.
Ale pamiętam co było potem. Wiele uśmiechniętych twarzy, ciepłych spojrzeń i miliony miłych słów. Opinii o moich zdjęciach, pochlebnych komentarzy. Nie mogłam uwierzyć. W końcu te wszystkie zdjęcia miały być tylko miłą pamiątką. Miały trafić do rodzinnego albumu, a potem kurzyć się tak długo, aż ktoś sobie o nich przypomni. Nigdy nie robiłam zdjęć, z myślą że mogę się nimi pochwalić. Nie planowałam pokazywać ich szerszej publiczności. A już na pewno nie było mowy o tym, by je gdzieś wystawiać...
Dziękuję za ten dzień... Za każde ciepłe słowo. Było pięknie...
Więc gdy Marta zaproponowała mi wystawę, włączył mi się mechanizm obronny. Nie... nie ma mowy! Gdzie tam ja. Ja nie mam co pokazać. Nie nadaje się. Nikogo nie zainteresuje to co robię.
I wtedy wkroczyły one. Kochane dziewczyny z KaPeWu, które wspierając z całych sił dopingowały do działania. Dodawały odwagi. Przekonywały, że warto spróbować. A nawet ocierały się o szantarz, by dopiąć swego.
Niepewna i wciąż zestresowana do granic - skoczyłam.na głęboka wodę, przekonana, że zaraz uderzę głową w dno i odechce mi się tych fanaberii. Każdy etap przygotowań do wystawy był dla mnie jak film. Patrzyłam na to co się dzieje. Ba! Nawet czynnie w tym uczestniczyłam, ale czułam się jakbym patrzyłam na jakieś fikcyjne postacie. A wszystko to co się dzieje to tylko dobrze wyreżyserowana bajeczka, którą obserwuje przez szybę. Nie docierało do mnie, że to tak naprawdę się dzieje. Że jeszcze chwila i stanie się. Moje zdjęcia zawisną na ścianie ośrodka kultury...
A potem nadszedł ten dzień. Emocje sięgnęły zenitu i... nie wiem jak ja to przeżyłam. Część oficjalna była tak bardzo stresująca, że mój mózg wyparł go ze świadomości. Pamiętam jak wchodziłam na podest by powiedzieć kilka słów. A potem jak znalazłam się wśród gości. Nie pamiętam rozmowy, pytań. A już tym bardziej własnych odpowiedzi. Nie pamiętam czy drżał mi głos, czy się śmiałam. Tak jakby się to wcale się nie wydarzyło.
Ale pamiętam co było potem. Wiele uśmiechniętych twarzy, ciepłych spojrzeń i miliony miłych słów. Opinii o moich zdjęciach, pochlebnych komentarzy. Nie mogłam uwierzyć. W końcu te wszystkie zdjęcia miały być tylko miłą pamiątką. Miały trafić do rodzinnego albumu, a potem kurzyć się tak długo, aż ktoś sobie o nich przypomni. Nigdy nie robiłam zdjęć, z myślą że mogę się nimi pochwalić. Nie planowałam pokazywać ich szerszej publiczności. A już na pewno nie było mowy o tym, by je gdzieś wystawiać...
Dziękuję za ten dzień... Za każde ciepłe słowo. Było pięknie...
A dzień po... kolejna niespodzianka :)