Kolejny mały punkcik na mapie Polski zaliczony. Punkt, którego nigdy nie brałam pod uwagę w moich wycieczkowych marzeniach. Choć w sumie nazwa tego miasta kilka razy obiła mi sie o uszy. Kojarzę jakiś poranny wakacyjny program sprzed lat, gdzie różnego rodzaju wejścia antenowe nadawane były z rynku w Pszczynie. Podobało mi się. Ale chyba nie na tyle, by wziąć pod uwagę wakacyjny wyjazd w te rejony. A jednak jakimś cudem tu dotarłam. I nie żałuję...
Zwiedzanie Pszczyny zaczęliśmy od zagrody żubrów. Choć w tym przypadku więcej widziałam danieli, saren i jeleni niż tych potężnych stworzeń. Może to i lepiej, bo gdy już wreszcie wyłoniły sie ze swoich bezpiecznych legowisk nie znalazłam w sobie ani odrobinki podziwu czy podniecenia na ich widok. Czułam żal... Wszędzie dookoła były metalowe zabezpieczenia. I choć wiem, że żubry były, a może nawet nadal są - gatunkiem wymierającym i to dla ich dobra, jakoś mi było z tym dziwnie. Nie zawsze tak sie czuję. Oglądałam już nie jedno zwierzę w takich warunkach. Wystarczy wejść do jakiegokolwiek Zoo by przekonać się jak wiele cudownych stworzeń żyje za kratami. Ale tam... no cóż. Potrafię to sobie jakoś wytłumaczyć. W Polsce nie ma naturalnego środowiska dla takiego lwa czy nosorożca. Gdyby nie ogrody zoologicznie, nie miałabym możliwości podziwiać ich na żywo. Żubry mogłyby spokojnie żyć na wolności gdyby nie... człowiek. Najgorszy z gatunków na tej ziemi. Który ma się za istotę rozumną, a wyrządza najwięcej szkód na naszej planecie. Uważa, że jako jedyne stworzenie na ziemi ma duszę... a zachowuje się wobec innych stworzeń najbardziej bezdusznie...
Ale Pszczyna to nie tylko żubry. To również nie duży skansen oraz niesamowity zamek. I tak jak skansen nie różnił się niczym szczególnym od tych wszystkich, które dotąd miałam okazję podziwiać, tak zamek już z zewnątrz wywarł na mnie ogromne wrażenie. Ale gdy weszłam do środka. Przepadłam. Te wnętrza, zdobienia, wyposażenie, dodatki, sztuka... i to światło! Jak ja kocham światło w takich miejscach. Jest magiczne! Potrafi zrobić taki klimat, że aż miałam ciarki na rękach. Kocham te smugi przenikające przez szpary w oknach. Te ostre cienie na podłodze. Kształty. Mgiełka, którą tworzy kurz, a widać ją jedynie patrząc pod światło. Kocham kontrasty na meblach, blask wypolerowanych klamek czy wyczyszczonego szkła. Leki półmrok na schodach, światła lamp, żyrandoli i kinkietów. Gdzie się człowiek nie obejrzy tam każde światło pisze inną historię. A ja mogłabym zanurzać się w tej lekturze bez końca. I choć czasu na takie zwiedzanie zawsze jest nie dużo. A warunki nie pozwalają na to by zbyt mocno poszaleć z aparatem, nie mogłam oprzeć sie pokusie i ustrzeliłam trochę fajnych kadrów. Co prawda wiąż czuje niedosyt. Jak zawsze po wizycie w tak cudownych wnętrzach. Ale myślę, że gdybym zaczęła z takim zaangażowaniem fotografować każdy detal, który mnie urzekł... ktoś by mnie zwyczajnie stamtąd wyprosił.
Pszczyna okazała się cudownym zakątkiem. Miejscem, gdzie jest co robić. Olbrzymi park zachęca do długich spacerów. Herbaciarnia kusi niesamowitymi zapachami. Ławeczki zapraszają do chwili oddechu w miejscach, które zapierają dech w piersiach i bez kłopotu można sie tam zapomnieć. A gdy odprężeni zapragniemy zmienić klimat, tuż obok jest nie duży, ale uroczy ryneczek z malutką fontanną, kawiarenkami i ławeczkami w cieniu drzew. Tutaj czas nieco przyspiesza, choć nadal mam wrażenie, że nie zamierza nigdzie pędzić. Jest tak spokojnie. Tak jak lubię. Jeszcze tu wrócę. 

Zobacz więcej

Back to Top